środa, 14 września 2011

Troszkę spokojniej..

Pomimo tego, iż dopadła nas lekka choroba, chodzimy zasmarkane i lekko kaszlące, Marysia dzielnie chodzi do przedszkola. I tu uwaga: bez płaczu :-) Być może to zasługa babci, bo babcia z anielską cierpliwością prowadza mego szkraba, a ja-mama ja odbieram. Moja córeczka śpiewa piosenki, powoli mówi wierszyki, momentami dzieli się tym jak bawi sie w przedszkolu. Narazie idzie to z oporami, ale troszkę mogę sie czegoś dowiedzieć. Pani przedszkolanka mówi, że Marysia ma już koleżankę.
Wszystko to mnie cieszy, znowu na mej buzi pojawił sie usmiech.
Wiem, że będzie różnie, ale jest lepiej. Słońce znowu u nas świeci
:-)


piątek, 9 września 2011

Czy wytrzymamy?

Nie wiem już zupełnie co mam robić, jak mówić, co mówić, do mojej córeczki aby bylo odrobinę lepiej.
W środę Marysię odprowadziła babcia - było odrobine lepiej. Był płacz, zaprzeczanie, ale Marys poszła. Odebrałam ją ja-mama.
Przyszedł czwartek, i jak każdego ranka, słowa" nie chcę mamo iść do przedszkola". Zjadła, ubrałam ją, włączyłam bajkę. Gdy nadszedł moment wyłączenia tv, Maryś w ryk. Dała się ubrać, ale całą drogę wyła - inaczej tego nie można nazwać. W miarę szybko poszło przebieranie - weszła do sali z lekkim płaczem. Gdy ją odebrałam, opowiedziała po krótce, że się bawiła, spała, jadła. W domu zaczeła śpiewać piosenkę - co spowodowało, że serduszko zaczeło mi sie radować. Druga część dnia - domowa, przebiega normalnie, spokojnie, z usmiechem.
I nadszedł dzień dzisiejszy - " nie chcę iść do przedszkola", to już standart, jedzenie, mycie, ubieranie, bajka. Marysia sama wyłancza bajkę i zaczyna sie płacz. Ubieramy się, wychodzimy z płaczem. Po drodze udaje mi się jakoś zagadać, przestaje płakać - póżniej okazuje się, że to cisza przed burzą. Wchodzimy na schody - liczymy je, Marysia też liczy. Stajemy przed szatnia i zaczyna się wycie, szarpanie, próbuję ją przebrać - Marysia się szarpie, wyrywa wszystkie rzeczy - z boku widzę spojrzenia matek, niektóre normalne, niektóre spojrzenia żmijek. Już nie wiem, co mam robić, nie wiem co mam mówić - nic nie pomaga. Zaczynają być znowu odruchy wymiotne. Bezradna jestem, dlatego wziełam ją na ręce, zdjełam buty i zaniosłam ją taką, nie przebraną, płaczącą, i zasiusianą - skutek stresu. Otwieram drzwi od sali i czuję, że nie wytrzymam, łzy same zaczynają mi płynąć. "Pani Moniko - nie przy dziecku, ona nie może tego widzieć" Wiem, o tym, ale już nerwowo nie wytrzymuję. Droga powrotna we łzach.
Nie rozumiem tylko jednego. Marysia wie, że wraca się po nią, wie że jest kochana, bezpieczna. Podoba się jej w przedszkolu, zaczyna śpiewać piosenki z przedszkola, śpiewa z radością, usmiechem. Wniosek z tego, że jej sie podoba - więc dlaczego rozstania są takie ciężkie? Dlaczego, ile to jeszcze potrwa?
Czy wytrzymamy?

wtorek, 6 września 2011

Następne dni trudniejsze...

Nie spodziewałam się, że będzie aż tak niedobrze...
Piątek był jeszcze dniem z tych lepszych, Marysia przed drzwiami sali staneła, ale jakoś odeszłam. Pani wzieła ją na ręce, a ja uciekłam - inaczej tego nie da się nazwać - do pracy.
Sobota i niedziela rodzinna.
Nadszedł poniedziałek, rano po otworzeniu małych ślicznych oczków" mamo, ja nie chcę iść do przedszkola" Ja- mama tłumaczę, rozmawiam. Ubieramy się i idziemy. Rozbieramy się na korytarzu, zmieniamy buty - wejście do sali coraz trudniejsze - Pani wzieła ją na ręce - Marysia w płacz. Odebrałam ją też spłakaną, zaflukaną, moją małą okruszkę nieszczęśliwą. Nie przypuszczałam, że może być jeszcze gorzej.
A dziś rano powitał nas wtorek, pierwsze słowa po otworzeniu oczków: "Mamo, ja nie chcę iść do przedszkola" Rozmowy tłumaczenia, przekonywania - idziemy. Po drodze rozmowy, tłumaczenia, doszliśmy do przedszkola, przed schodami nawrotka w tył i płacz. Ja-mama córkę na ręcę i powadzę ją na górę jak do jakiegoś przymusowego więzienia. Serce mi pęka po kawałeczku, ale idę twardo. Jesteśmy na górze, chcemy się rozebrać, zaczyna się spazmatyczny płacz, zabieranie swoich rzeczy, tupanie nogami, krzyk - nie chcę iść do przedszkola, ja chcę iść z toba do pracy! i łzy, łzy, łzy. Ja-mama tłumaczę, rozmawiam, Marysia widzi inne dzieci, że rozbierają się i idą do środka, a rodzice wychodzą sami. "Mamusi zostań ze mną", "nie mogę córeczko-muszę iść do pracy" "Mamusi zostań" - " Posiedzę troszkę na korytarzu" " Długo?"
"troszkę" "Długo?" " Troszkę - kocham cię" "Ale ty mnie tu nie będziesz widzieć" " Patrz inne dzieci idą i tam się bawią, założymy twój medal i pójdziesz do sali" Powoli się przebieramy. Otwieramy drzwi, znowu opór - Pani zabiera na siłę - Marysia zaczyna plakać. Ja uciekam.
Droga do domu jest pełna łez, w domu coś na uspokojenie, ale to nie pomaga. Łzy same płyną mi ciurkiem. Momentami się uspakajam, ale za chwilę znowu oczy mam szklane. Najchętniej położyłabym się w domu i tylko płakała, czekała na godzinę odbioru mego szbraba.
Kocham Cię córeczko, pomimo wszystko to Cię bardzo Kocham

czwartek, 1 września 2011

Pierwszy dzień w przedszkolu

Dzisiaj pierwszy raz odprowadziłam Marysię do przedszkola, pewnie to ja bardziej przeżywam te wydażenie niz moja mała. Po wyjściu rozbeczałam się jak bóbr, a moja dzielna dziewczynka tam została, zajeła się zabawą i mam nadzieję, że sobie radzi. Nawet nie miałam głowy do robienia zdjęć z sensem, ale jakieś są na pamiątkę... I znowu chce mi się ryczeć....





Oby dzień jutrzejszy, i następne dni nie były o wiele cięższe...